piątek, 30 listopada 2012

Sfinks (1978)

Masterton szukał demonów w obrębie wierzeń indiańskich, szukał ich na Bliskim Wschodzie, nic dziwnego więc, iż tym razem inspiracji poszukał w Starożytnym Egipcie. Problem ze Sfinksem polega w dużej mierze na tym, iż na kartach tej książki nie spotkamy żadnego demona, lecz jedynie potomków członków bardzo starego ludu, zamieszkującego niegdyś kraj nad Nilem. Co oczywiście nie musiało implikować dennego poziomu tej powieści, gdyby... cóż, może po prostu gdyby Masterton nieco bardziej się postarał?

Zacznę od werdyktu: to najgorsza książka tego autora, jaką kiedykolwiek czytałem. Prawdopodobnie to także jeden z najsłabszych horrorów, z jakim miałem styczność w kilkunastoletnim już okresie obcowania z tym gatunkiem. W niektórych momentach Sfinksa dochodziłem do wniosku, iż nawet Guy N. Smith byłby w stanie napisać coś lepszego. A w świecie literackiego horroru trudno o większy "komplement". W czym problem? Chyba w tym, iż z książki potwornie wieje nudą. A że Masterton jest raczej rzemieślnikiem, aniżeli artystą, jego powieści - gdy nie straszą i/lub nie ciekawią - są najwyraźniej trudne do przełknięcia. Fabularnie rzecz ujmując to taki romans, melodramat wręcz, z makabryczną tajemnicą w tle.

Młody polityk, Gene Keiller, na jednym z przyjęć poznaje Lorie Semple, dziewczynę o zniewalającej wręcz urodzie. Zaintrygowany, postanawia ją lepiej poznać, lecz napotyka trudności. Dziewczyna niby nie ma nic przeciwko niemu, lecz jednocześnie nie dopuszcza go do siebie, zaś jej rodzinny dom to twierdza, której pilnują mordercze psy (a tak się przynajmniej bohaterowi wydaje). Wygląda na to, że Lorie usilnie strzeże jakiejś rodzinnej tajemnicy. Pewnego dnia Gene postanawia zakraść się na teren posiadłości, lecz pada ofiarą ataku zwierzęcia. Budzi się w domu Semple'ów i poznaje matkę Lorie, której najwyraźniej przypada do gustu...

Kiedy tu zacznie się coś dziać? - pytałem siebie przy lekturze Sfinksa. Zamiast mroku i grozy - randki Gene'a z Lorie, ich szybki ślub, wzajemne docieranie się. Co prawda świeżo upieczona małżonka bohatera ma dziwne nawyki żywieniowe i dosyć... oryginalne ciało, lecz nie buduje to specjalnie napięcia. Gene irytuje swoimi wyznaniami miłości, które tak łatwo przekreśla, gdy odkrywa inność Lorie. Jego walka o tzw. lepsze jutro wypada nieprzekonująco i trudno nie poczuć zażenowania przy przedzieraniu się przez kolejne strony książki. I w zasadzie jedynym pozytywem jest tu postać Mathieu - niemego służącego w domu Semple'ów, który najwyraźniej stara się coś bohaterowi przekazać. Ale przecież i bez tych ostrzeżeń dobrze wiemy, że Gene wpadł w pułapkę.

Mogę wybaczyć Mastertonowi kiepski styl i takiż smak, byleby w jego książkach coś się działo, bylebym poczuł dreszczyk emocji. Sfinks nie dość, że został napisany w kiepskim - jak na standardy tego autora - stylu, to dodatkowo jest książką prawie o niczym i zwyczajnie do niczego.


Ocena: 2/10

czwartek, 29 listopada 2012

Dżinn (1977)

W pewnym sensie mamy do czynienia z bliźniaczą pozycją w stosunku do debiutu Mastertona. W obydwu książkach oś fabuły stanowi przebudzenie się jakiegoś demona i jego powtórne przyjście na świat. W obydwu - głównym bohaterem jest Harry Erskine. Mimo to podczas obcowawania z Dżinnem nie mogłem odeprzeć wrażenia, iż tym razem całość jest zdecydowanie mniej przekonująca.

Być może problem tkwi w naturze demona. Być może łatwiej nam "uwierzyć" w zmartwychstałego indiańskiego szamana, niż śmiertelnie niebezpiecznego Dżinna. Kto wie, może wizja spełniających życzenia, dobrotliwych duchów wypływających z magicznych dzbanów jest zbyt silnie zakorzeniona w naszej kulturze. Może, chociaż z drugiej strony trzeba powiedzieć, iż Masterton dość odważnie podejmuje tematy kojarzące się do tej pory z pogodnymi raczej baśniami (Ali Baba i czterdziestu rozbójników). I jeśli nawet trąci to nieco groteską, to przecież w Manitou - głównie w finale - było podobnie. Więc chyba nie o to chodzi.

Problem tkwi raczej w tym, iż z książki dość długo wieje nudą. Całość jest przegadana i opiera się bardziej na domysłach bohaterów, niż na jakichkolwiek faktach czy wydarzeniach mogących wytworzyć odpowiednią atmosferę. Ponadto wszystko toczy się pod dyktando wyjątkowo drętwej, pierwszoosobowej narracji z towarzyszeniem sztucznych dialogów. Na szczęście na ostatnich 40 stronach dzieje się naprawdę sporo a dodatkowo rozwój fabuły może nieco zaskoczyć. Zaryzykowałbym tezę, iż finał Dżinna przekonuje bardziej, niż ten z debiutu Mastertona.

A o czym to książka? W zagadkowych okolicznościach umiera niejaki Max Greaves, dziadek Harry'ego. Zmarły był kolekcjonerem zabytków kultury arabskiej i w ostatnich latach życia uległ obsesji na punkcie zabytkowego dzbana. Na stypie Harry spotyka piękną Annę, która pragnie zwrócić dzban prawowitym właścicielom, czyli Iranowi. Oboje zgłębiają tajemnicę śmierci Maxa. Wiele wskazuje na to, iż przedmiot obsesji zmarłego skrywa w swoim wnętrzu budzącego się do życia Dżinna. I to nie byle jakiego, lecz jednego z najstraszliwszych, zwanego "czterdziestoma grabieżcami życia", od tylu właśnie sposobów śmierci, jaką ów demon może zgotować każdemu, kto stanie mu na drodze...


Ocena: 4.5/10

środa, 28 listopada 2012

Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic (1975)

Z czasów dzieciństwa przypominam sobie, iż o ile bardzo lubiłem serię o Panu Samochodziku, o tyle jej ósma odsłona wyjątkowo nie przypadła mi do gustu - uważałem ją za nudną. I chyba z tego powodu przeczytałem ją wówczas tylko raz. Również po wielu latach miałem pewne opory przed podjęciem ponownej lektury. Czy te obawy były uzasadnione?

Tytuł książki nieźle oddaje jej zawartość. To faktycznie chyba najbardziej tajemnicza przygoda Pana Samochodzika. Choć początek szczególnie zachęcający może nie jest - bohater ma bowiem za zadanie wytropienie przemytników drogocennych ikon, kupowanych w bieszczadzkich wsiach. Trop prowadzi do Pragi, dokąd Pan Samochodzik oczywiście natychmiast się udaje. W stolicy ówczesnej Czechosłowacji wydarzenia nieco się komplikują. No bo jakie mogą być powiązania zagadkowej blaszki z przemytem? I co ma do tego kradzież książki o nieznanych właściwościach klejnotów? Jest jeszcze tajemnicza postać - Robert, ale przecież jego prawdziwej tożsamości po przeczytaniu siedmiu tomów cyklu można się chyba domyślić?

Wydarzenia z Bieszczad poznajemy początkowo jedynie za pośrednictwem dziennika Baśki, starego znajomego z piątego i siódmego tomu. Dla mnie to jedna z zalet powieści - zapiski te nie tylko stanowią miłą odmianę od standardowej dla serii narracji pierwszoosobowej, ale też dzięki nim możemy "podglądać" Pana Samochodzika z perspektywy trzeciej osoby. Ponadto, jak już napisałem wcześniej, wszystkie wydarzenia spowija wielka tajemnica – i to chyba główna zaleta książki. Jest też wyczuwalny ten "stęchły oddech historii", a takiego efektu nie doświadczyłem od czasów Pana Samochodzika i templariuszy. Wraz z rozwojem fabuły poznajemy także nieznane dotąd strony osobowości Pana Samochodzika. Bohater podrywa piękną pannę Helenkę, udaje przed złodziejaszkiem gangstera oraz śledzi podejrzanego w przebraniu. To ostatnie można jednak uznać za wadę – skoro pan Tomasz, zgodnie z treścią książki, zawsze zabierał ze sobą walizkę ze sztucznymi wąsami i innymi takimi akcesoriami, dlaczego nigdy wcześniej z nich nie korzystał? Ale to tylko szczegół, w gruncie rzeczy nieistotny. Powieść ma jednakże tę zasadniczą wadę, że jest trochę za długa, a akcję cechuje pewna rozwlekłość. Oprócz masy tajemnic przydałaby się większa dawka niebezpiecznych przygód i bardziej dynamiczna narracja.

Te niedostatki w niczym jednak nie zmieniają faktu, iż mało którą powieść z cyklu jestem w stanie polecić równie gorąco, jak Pana Samochodzika i tajemnicę tajemnic. Dlaczego zaś w dzieciństwie książka ta nie wywarła na mnie zbyt dużego wrażenia? To - nomen omen - kolejna tajemnica, której jednak nie sposób rozwiązać.


Ocena: 8/10

wtorek, 27 listopada 2012

Manitou (1975)

Jakoś tak się złożyło, iż Stephen King i Graham Masterton rozpoczęli swoje pisarskie kariery mniej więcej w tym samym czasie. O ile jednak Carrie, powieściowy debiut tego pierwszego, nie jest specjalnie reprezentatywną książką w dorobku Kinga, o tyle Manitou stanowi już całkiem wartościową próbkę twórczości Mastertona. Złośliwi powiedzą, iż wynika to ze schematyczności jego książek... i częściowo może będą mieli rację. Gdyż do wielu powieści Brytyjczyka można zastosować następujący schemat:
  1. Na arenie dziejów pojawia się jakiś demon lub inna istota nie z tego świata.
  2. Bohaterowie starają się poznać swego przeciwnika, szukając odpowiedzi na swoje pytania w legendach lub pismach historycznych.
  3. Chociaż pokonanie demona wydaje się niemożliwe, nagle pojawia się jakiś cudowny sposób, etc.

Przewaga Manitou nad innymi książkami Mastertona polega na tym, że tutaj powyższy schemat zastosowany został po raz pierwszy.

Karen Tandy, młoda amerykańska dziewczyna, zauważa niepokojący guzek na swojej szyi. Przede wszystkim zwraca się z tym do lekarza, Jacka Hughesa, który - chociaż jest specjalistą w dziedzinie nowotworów - nie rozpoznaje w narośli typowego guza. Dziewczyna odwiedza też fałszywego jasnowidza, Harry'ego Erskine'a, opowiadając mu sen, który jej zdaniem ma jakiś związek z jej stanem zdrowia. Tymczasem guz w zastraszającym tempie się powiększa i dr Hughes rozpoznaje w nim coś na kształt embrionu. Wkrótce okazuje się, iż w ciele Karen próbuje odrodzić się indiański szaman sprzed ponad 300 lat. Bohaterowie wzywają na pomoc Śpiewającą Skałę, współczesnego indiańskiego czarownika...

Chociaż wyżej przedstawiony "rozkład jazdy" powieści Mastertona jak najbardziej ma zastosowanie w przypadku Manitou, to jednak trzeba stwierdzić, iż poszczególne jego punkty w co najmniej kilku późniejszych powieściach zostały zrealizowane jakby ciekawiej. Po pierwsze - zbyt krótka to książka, by można było mówić o jakimkolwiek stopniowaniu napięcia; poszczególne wydarzenia rozgrywają się zwyczajnie zbyt szybko. Po drugie - trochę brakuje tu niesamowitego nastroju, jakiejś tajemnicy, szerzej zakrojonego grzebania w przeszłości itp. Poza tym im bliżej końca, tym fabuła mocniej spowita jest w opary absurdu. Chociaż należy też Mastertonowi przyznać, iż w tym szaleństwie jest metoda. Bardzo spodobał mi się również epilog, nawiązujący do niesamowitego snu Karen (swoją drogą szkoda, iż pisarz nie pociągnął nieco dłużej tego tematu). Tak więc z jednej strony - ważna to pozycja w dorobku Mastertona, gdyż pisarz ustala tu swoiste reguły gry. Z drugiej - w przyszłości będzie i ciekawiej, i straszniej.


Ocena: 6.5/10

piątek, 23 listopada 2012

Pan Samochodzik i zagadki Fromborka (1972)

Nie ma to jak wrócić z wakacji i zająć się interesującą zagadką historyczną w ojczyźnie - tak mógł sobie myśleć Pan Samochodzik po powrocie z Francji. O skarbach ukrytych przez pułkownika Koeniga czytał już bowiem za granicą. Nic z tego, do zadania polegającego na odnalezieniu skrytek oficera SS został już wcześniej oddelegowany niejaki magister Pietruszka, natomiast pan Tomasz ma jedynie zbadać sprawę zagadkowych propozycji sprzedaży drogocennych monet oraz... opracować nowy przewodnik po Fromborku. Zaskoczenie podobnego kalibru co w Niesamowitym dworze. To, że wkrótce okaże się, iż obydwie sprawy mają ze sobą sporo wspólnego, jest zupełnie inną kwestią. Niezbyt dziwi też fakt, że za wszystkim kryje się Waldemar Batura, największy dżentelmen wśród przestępców.

Ponieważ Pan Samochodzik oficjalnie zajmuje się innymi sprawami, ma w pewnym sensie związane ręce. Nie może i nie chce wchodzić w paradę drażliwemu Pietruszce. Poza tym Batura ma zdecydowaną przewagę czasową nad panem Tomaszem - zagadkami Fromborka zajął się wcześniej, gdy ten był we Francji. Również z tego powodu kilka razy udaje mu się wpędzić Pana Samochodzika w całkiem niezłe tarapaty. Trzeba zatem przyznać, iż zawiązanie akcji jest w tej powieści zaskakujące i świeże. Akcja niestety traci swój początkowy impet i mniej więcej do połowy książki rozwija się w żółwim tempie, by dopiero później ruszyć z kopyta.

Wśród innych wad należałoby wymienić wątek "straszliwego" Asa (lęk przed nim jest zbyt pretensjonalnie uwypuklony) i innych "elektronowych" technologii - byłoby lepiej, gdyby Nienacki nie pisał o technice, gdyż brzmi to, zwłaszcza obecnie, raczej nieciekawie. Również zakończenie, choć zgrabnie skonstruowane, nie powinno zaskoczyć uważnego czytelnika. Pan Samochodzik i zagadki Fromborka to jednakże powieść mająca sporo zalet: nietypowe zawiązanie akcji, scena wspólnej kolacji Batury i Pana Samochodzika, którą można postawić na równi z rozmową z Fantomasem w poprzednim tomie cyklu, rozdział jedenasty wraz z częścią "But dyrektorski i zaskroniec Piotruś", który rozśmieszył mnie bardziej niż jakakolwiek inna humorystyczna scena z wcześniejszych powieści. To z pewnością dobra, mająca znamiona klasycznej powieść, tylko niestety trochę nierówna.

Ocena: 7/10