poniedziałek, 26 września 2016

Mężczyzna w brązowym garniturze (1924)

Wydaje mi się, że książki Agathy Christie warto mimo wszystko poznawać w kolejności ich powstawania. Po lekturze Mężczyzny w brązowym garniturze dowiedziałem się bowiem, iż jedna z występujących tu postaci – oczywiście nie zdradzę, która – pojawiła się też w kilku innych powieściach Królowej Kryminału. Gdybym do czytania omawianej tu pozycji przystąpił wiedząc o tym, mniejsza byłaby przyjemność płynąca z obcowania z książką – wszak to o jednego potencjalnego podejrzanego mniej. Jednakże nawet bez tej wiedzy lektura nie przyniosła mi pełnej satysfakcji.

Główną bohaterką jest Anna Beddingfeld, a cała historia została ujęta w ramy jej opowieści. Po śmierci ojca, znudzona dotychczasowym życiem, udaje się ona do Londynu w poszukiwaniu przygody przez duże "P". Nie musi na nią zbyt długo czekać – już wkrótce staje się świadkiem dziwnego wypadku w metrze, w którym pewien mężczyzna ginie, spadając z krawędzi peronu na tory, najwyraźniej czymś przestraszony. W ręce Anny wpada też tajemnicza karteczka z kilkoma cyferkami i nazwą "Kilmorden Castle". Jakiś czas później w pewnej posiadłości zostają odnalezione zwłoki młodej kobiety. Anna jest przekonana, że obydwa przypadki ściśle się ze sobą łączą. W wyniku przeprowadzonego dochodzenia wsiada na pokład statku udającego się do Południowej Afryki. Tymczasem policja o zabójstwo kobiety posądza widzianego na miejscu zbrodni tajemniczego mężczyznę w brązowym garniturze...

Ogólny pomysł na fabułę, która zgrabnie łączy wydarzenia z odległej przeszłości z tymi bieżącymi, bardzo mi się podoba. Ciekawa jest też postać głównego "tajemniczego przeciwnika". Bo tak, ta powieść mogłaby stanowić drugą przygodę Toma i Tuppence Beresfordów (pierwszą jest właśnie Tajemniczy przeciwnik). Zaletę stanowi też niespotykany dotąd w książkach Christie rozmach fabularny i związane z nim zmiany klimatu opowieści. Po wejściu bohaterki na statek całość upodobania się do klasycznej detektywistycznej powieści z Poirotem w roli głównej, z tymi wszystkimi niby niewinnymi, ale jakże znaczącymi drobiazgami, jak chociażby pozornie nieistotne upuszczenie filiżanki przez jednego z pasażerów. Najważniejsze wydarzenia rozgrywają się z kolei w Południowej Afryce, co nadaje kryminałowi przygodowy koloryt.

Mimo to historia Anny nie wciągnęła mnie tak, jak powinna. Przede wszystkim całość jest nieco zbyt rozwlekła – z reguły po ciekawszym rozdziale następuje kilka takich, w których akcja drepcze w miejscu. Raczej nie pomagają tu wtręty rodem z powieści przygodowych i – przede wszystkim – wątek wyjęty żywcem z jakiegoś romansidła. Być może dzięki niemu – a także postaci głównej bohaterki – Mężczyzna w brązowym garniturze spodoba się głównie kobietom. Nie mnie to osądzać. Na dodatek zakończenie, niby zaskakujące, można było – moim zdaniem – przewidzieć. Być może pomogło mi w tym pewnego rodzaju doświadczenie, nabyte przy lekturze innych powieści Agathy Christie, a być może tej jednak czegoś brakuje, by postawić ją w jednym szeregu z najwybitniejszymi osiągnięciami autorki?

Ocena: 6/10

sobota, 13 sierpnia 2016

Poirot prowadzi śledztwo (1924)

Ta wydana w 1924 roku książka jest zarazem pierwszym zbiorem opowiadań Królowej Kryminału. Zawartych w nim jedenaście tekstów opowiada o prostszych sprawach prowadzonych przez Herkulesa Poirot. Przed lekturą tego zbioru zadawałem sobie pytanie, jak Christie mogła sobie poradzić w takich krótszych tekstach, w których nie ma miejsca np. na standardowe wikłanie fabuły mylącymi czytelnika faktami. Odpowiedź na to pytanie nie jest, niestety, jednoznaczna.

Plusem tego zbioru jest możliwość obserwacji, jak Poirot prowadzi śledztwo w sprawach innych, niż zabójstwo. W jednym z lepszych fragmentów książki, opowiadaniu pt. Gwiazda Zachodu, słynny detektyw musi rozwikłać zagadkę kradzieży klejnotów sławnej aktorki. W innych tekstach Poirot poszukuje czy to ukrytego dokumentu (Zaginiony testament - niestety, to najsłabszy fragment całości), czy też zaginionego biznesmena (Zniknięcie Pana Davenheima). Najbardziej zaskakują jednakże te opowiadania, które można określić mianem szpiegowskich - do tego typu zadań Christie na ogół "wysyłała" innych bohaterów. Choć przyznam, iż nie do końca przekonują mnie te fragmenty, w których Poirot włamuje się do mieszkania (Perypetie z tanim mieszkaniem) czy też podróżuje po Europie poszukując szefa brytyjskiego rządu (Porwanie premiera). Postać małego detektywa do tego typu historii po prostu nie pasuje.

A co z morderstwami? Bez obaw, i takie historie można tu odnaleźć. Odnoszę jednak wrażenie, iż sprawy zabójstw bardziej przekonująco wypadają w dłuższych formach. W tekście Tragedia z Marsdon Manor Poirot niespodziewanie posiłkuje się standardową, psychoanalityczną grą w skojarzenia, wysnuwając przy tej okazji chyba zbyt daleko idące wnioski. Pozostałe opowiadania o tej tematyce (Tajemnica Hunter's Lodge, Tajemnica egipskiego grobowca i Sprawa włoskiego arystokraty), choć lepsze, również sprawiają wrażenie rozwiązanych zbyt prędko. Brakuje w nich zarówno budowania napięcia, jak i opisów skomplikowanych relacji międzyludzkich, które tak świetnie wpisują się w treść powieści Christie.

Czy to jednak oznacza, iż nie warto zapoznać się z zawartością tego zbioru? Nic podobnego – dla fanów małego Belga to wciąż lektura obowiązkowa. I chociaż sprawy morderstw prezentują się w tym zbiorze dość blado, to jednak do pewnego stopnia rekompensują to teksty takie jak Kradzież w hotelu Grand Metropolitan czy wspomniane już Zniknięcie pana Davenheima. Najwyraźniej to właśnie sprawy kradzieży bądź zaginięć pasują bardziej do krótkich form.


Ocena: 5.5/10

wtorek, 9 sierpnia 2016

Do przerwy 0:1 (1957)

Paragon, Mandżaro i Perełka, których pewnie spora część osób kojarzy tylko z Wakacjami z duchami, pojawili się po raz pierwszy we wcześniejszej powieści Adama Bahdaja, Do przerwy 0:1. Przy okazji ponownej lektury tej książki doszedłem do wniosku, iż powroty do ulubionych pozycji z czasów dzieciństwa przynoszą czasem niespodzianki. I nie chodzi mi teraz o fabułę, która po latach może wywoływać mniejsze lub większe wrażenie. Chodzi o różnorakie motywy, wątki, dialogi, na które z różnych względów nie zwróciło się uwagi w przeszłości.

Akcja książki rozgrywa się w powojennej Warszawie, wciąż tylko częściowo odrestaurowanej - to jedna z tych zignorowanych w dzieciństwie informacji. Bohaterowie mieszkają w Gołębniku, przedziwnym domu, który "przerąbany na pół przez bombę, stał teraz jak pszczeli plaster wyjęty z gigantycznego ula". Czasy były to takie, iż pytanie: "rodziców masz?” nikogo nie dziwiło. Paragon - który jest tu zdecydowanie postacią centralną - mieszka tylko z ciotką, rodzice zginęli bowiem w powstaniu. Nie chodzi do szkoły i dorabia sobie zbierając butelki, przebierając owoce, bądź też sprzątając w zakładzie fryzjerskim. Piszę o tym wszystkim, gdyż dotarło do mnie, iż pośród wszystkich współczesnych mu twórców literatury młodzieżowej, Bahdaj był bodaj największym "społecznikiem" i często wyrażał troskę o los osieroconych dzieci, które tak łatwo mogą zejść na złą drogę. Troska ta przebijała się później chociażby w Stawiam na Tolka Banana czy książkach z serii Telemach.

Czasy były niełatwe, dzieci - nieco inne, niż obecnie, ale jedno z pewnością łączyło je ze współczesnymi małolatami - miłość do piłki nożnej. Bohaterowie Do przerwy 0:1 zakładają drużynę piłkarską, Syrenkę. Kapitanem zostaje oczywiście nieco przemądrzały Mandżaro, zaś skarbnikiem - Paragon. Tymczasem Życie Warszawy ogłasza turniej, w których mogą brać udział różne "dzikie" drużyny piłkarskie. Oprócz Syrenki do turnieju zapisuje się również jej lokalny rywal, Huragan, z którym chłopcy mają nieco na pieńku. Wkrótce bohaterowie pozyskują nie tylko nową piłkę, ale także trenera - słynnego gracza Polonii Warszawa, Stefanka. Czy dzięki tym atutom chłopcom uda się wygrać turniej?

Wydaje się, że Bahdaj był wielkim miłośnikiem futbolu. Jego relacje z piłkarskich spotkań są żywe, emocjonujące i to chyba głównie dzięki nim książkę czyta się tak dobrze. Czy to oznacza, iż mogą po nią sięgnąć wyłączni ci, którzy emocjonują się futbolem? Niekoniecznie, gdyż Do przerwy 0:1 to także uniwersalna historia o przyjaźni, wierności i zaufaniu, zaś troska Bahdaja o losy młodych ludzi (wyrażona chociażby w wątku tułaczki Paragona z Rudym Milkiem) wydaje się być aktualna i dziś. Nie zmienia to jednak faktu, iż najwięcej radości z lektury będą mieli fani uganiania się za piłką. Z kolei ci, którzy od tego typu lektur oczekują przede wszystkim wątków sensacyjnych, mogą poczuć się rozczarowani, bo chociaż taki wątek pojawia się w końcówce, to jednak ma dość drugorzędne znaczenie. Tym niemniej gorąco polecam Do przerwy 0:1 tym wszystkim, którzy chcieliby dowiedzieć się, co porabiali Paragon, Mandżaro i Perełka, zanim pojechali na pewne wakacje nad jeziorem.


Ocena: 7/10

sobota, 6 sierpnia 2016

Wakacje z duchami (1962)

Kilka lat wstrzymywałem się z podjęciem ponownej lektury tej książki. Czekałem, aż poczuję prawdziwie wakacyjną atmosferę. Wakacyjną, a nie urlopową, jeśli wiecie, co mam na myśli. Nie doczekałem się. Mijały kolejne lipce, kolejne sierpnie, a ja wciąż odkładałem lekturę Wakacji z duchami na następny rok. Trudno - pomyślałem sobie wreszcie podczas urlopu 4 lata temu. Nie ma na co czekać. I w ten oto sposób wraz z Paragonem, Mandżaro i Perełką po raz kolejny pojechałem na wakacje.

Punktem wyjściowym fabuły są duchy straszące na zamku w miejscowości, do której udała się trójka wyżej wymienionych przyjaciół. Choć tak właściwie nieco wcześniej chłopcy formują Klub Młodych Detektywów, zaś duchy są dla bohaterów pierwszą zagadką do rozwiązania. Na trop prawdziwej natury zjaw pierwszy wpada Paragon i to dosłownie, potykając się o wystający z ziemi przewód i spotykając groźnie wyglądającego brodacza. Ale duchy to tylko przysłowiowy wierzchołek góry lodowej, gdyż w miejscowości wkrótce pojawi się galeria ciekawych postaci. Jest więc dziwaczny właściciel "przedpotopowego" pojazdu (czyżby inspiracja dla Nienackiego?), zwany przez chłopców Marsjaninem, a który gdzieś nagle znika. Jest węszący w okolicy zamku Malarz, do którego wkrótce dołączą równie podejrzani Srebrna i Tyrolczyk. Jest wreszcie pojawiający się w najmniej spodziewanych momentach Tajemniczy. Czy ktokolwiek z nich jest prawdziwym przestępcą, czy tylko chłopcy dają się ponieść swej wyobraźni?

Chociaż głównych bohaterów poznaliśmy we wcześniejszej powieści Bahdaja, Do przerwy 0:1, nietrudno odnieść wrażenie, iż Wakacje z duchami nie mają z tą pozycją zbyt wiele wspólnego. I nie chodzi tu tylko o sportową tematykę tamtej książki. Nade wszystko była ona bardziej poważna, miejscami nawet smutna. Z kolei w Wakacjach z duchami autor postawił przede wszystkim na kryminalną intrygę i dobrą zabawę. Tak jakby Bahdaj-pedagog, tak często dający o sobie znać w swoich powieściach, również pojechał na wakacje. I dobrze, gdyż tylko przydało to książce lekkości. Autor po brzegi wypchał ją interesującą fabułą, w której wydarzenia następują jedne po drugich i nie ma absolutnie żadnego miejsca na nudę. Tym bardziej, iż Bahdaj wplótł w akcję sceny humorystyczne, chociażby te z nieco głupawą i zabobonną panią Trociową. I nawet jeśli po latach kryminalna intryga sprawia wrażenie dosyć przejrzystej i oczywistej, nieszczególnie psuje to przyjemność lektury, lecz jedynie przesuwa nieco akcenty. Zamiast zastanawiać się, kto jest prawdziwym przestępcą, po prostu przewracamy kolejne strony, świetnie się przy tym bawiąc. Szczególnie, jeśli mamy do czynienia z "jedynym słusznym" wydaniem, wzbogaconym o ilustracje niezrównanego Bohdana Butenki.

Nie potrafię odnaleźć już w sobie prawdziwie wakacyjnej atmosfery. Być może dwa tygodnie urlopu to za mało, a być może to wszystko już po prostu przeminęło wraz z moim dzieciństwem. Pozostaje książka, która, choć powstała ponad 50 lat temu, jest jakoś powiązana z moimi lipcami i sierpniami przełomu lat 80. i 90. Do tej listy mogę wszakże dopisać sierpień 2012 roku i zapewne jakąkolwiek inną datę również. Wakacje z duchami to książka, która najwyraźniej nie przynależy do żadnego konkretnego przedziału czasowego, a którą bezwzględnie należy przeczytać, by choć na chwilę wrócić do magicznych chwil dzieciństwa. Dorosłych czytelników, którzy w przeszłości zetknęli się z prozą Bahdaja, zapewne nie muszę przekonywać. Gorąco polecam zatem lekturę Wakacji z duchami przede wszystkim młodszym czytelnikom. Niech i oni za jakieś dwadzieścia lat przekonają się, jak cudowny jest powrót do tej książki.


Ocena: 8/10

sobota, 30 lipca 2016

Cobra (1986)


Gry towarzyszące filmowemu hitowi nie są oczywiście wymysłem ostatnich lat – zabieg ten stał się popularny już w pierwszej połowie lat 80., a jednym z pierwszych wzorcowych przykładów tego typu produkcji jest Ghostbusters firmy Activision z 1984 roku. Jednakże chyba każdy fan C-64 zgodzi się z twierdzeniem, iż firmą, która od razu przychodzi na myśl, gdy mowa jest o takich grach, jest Ocean. W drugiej połowie lat 80. i na początku następnej dekady wydali – lekko licząc – 25 gier opartych na filmach, najczęściej kultowym dziś kinie akcji. Rezultat tych starań bywał różny. Od produkcji mogących konkurować o miano jednych z lepszych gier na C-64 (np. Platoon) do gier kompletnie nieudanych, będących próbą żerowania na znanym tytule i zdobycia łatwego zarobku. Cobra, oparta na filmowym hicie z Sylvestrem Stallone, przynależy raczej do drugiej z tych kategorii, choć nie jest to produkcja zupełnie bezwartościowa.

Grę można zaliczyć do bardzo popularnych choćby na automatach tytułach, łączących cechy strzelanki i platformówki. Trzy poziomy (obszar miejski, obszar wiejski, fabryka) luźno oparto o fabułę filmu, a zadaniem gracza jest zapewnienie bezpieczeństwa modelce Ingrid, porwanej przez bandziorów Nocnego Rzeźnika. W praktyce polega to na skakaniu po platformach i strzelaniu do wszystkiego, co się... wróć. Nie do wszystkiego, gdyż co jakiś czas na arenę wkracza nobliwie odziany cywil (ewentualnie – elegancka kobieta), uszkodzenie których powoduje spadek energii bohatera. Tę wyraża stopniowo zanikający symbol hamburgera widoczny w dolnej części ekranu. Tam znajdziemy też informację o liczbie pozostałych żyć, zdobyczy punktowej a także stanie amunicji. Rozpoczynamy z gołymi rękami, szybko jednak udaje się zdobyć nóż, później można napotkać jeszcze broń palną a także granaty. Oprócz standardowych, strzelających do nas przeciwników, możemy napotkać jeszcze ganiającego z gigantyczną siekierą Nocnego Rzeźnika, taranującego nas motocyklistę oraz kobietę z wózkiem wypełnionym materiałem wybuchowym (tę przeszkodę można wyeliminować jedynie granatami). Cywile oraz dwaj ostatni przeciwnicy występują jedynie na najniższym poziomie platform, rozsądnie więc trzymać się wyższych warstw i oszczędzić sobie wielu kłopotów.

To wszystko może całkiem nieźle wyglądać "na papierze", jednakże rzeczywistość już tak różowa nie jest. Przyjemność płynącą z gry skutecznie niszczą kiepskie sterowanie oraz frustrujące sytuacje, w których gracz nie ma żadnych szans na ominięcie przeszkody i tym samym traci życie. Tak jest choćby na samym początku gry, w którym kompletnie nieuzbrojony bohater wpada na motocyklistę, nie mając możliwości uskoczenia na wyższą platformę. A gdy mamy "szczęście", na kilku pierwszych metrach Cobra zalicza zabójcze combo w postaci jednośladowca i wybuchającego wózka. I zanim uda nam się dotrzeć do platform i noża, dwa życia stracone. Jeśli dysponujemy sporym zapasem cierpliwości (bądź wersją z wbudowaną nieśmiertelnością) nietrudno też zauważyć, iż autorom zabrakło inwencji na rozwój gry czy choćby urozmaicenie przeciwników. Mamy więc trzy poziomy, różniące się tak naprawdę tylko i wyłącznie grafiką. Zaś całe uratowanie Ingrid sprowadza się do tego, że pod koniec poziomu kobieta pojawia się obok Cobry.

Wielka szkoda, że nie przyłożono się bardziej do tej gry (może wystarczyłoby nieco ją przetestować przed wydaniem?), gdyż nawet przy tych wszystkich błędach Cobra potrafi wciągnąć. Zwłaszcza, że wykonanie, jak na 1986 rok, jest naprawdę bardzo dobre. O ile można przyczepić się do momentami słabo czytelnej i dość monotonnej grafiki, o tyle muzyka (oparta na filmowym temacie Skyline Sylvestra Levaya) autorstwa Bena Daglisha to po prostu klasyczny temat z epoki 8 bitów. Nie będę przekonywać, że warto w Cobrę zagrać – choć spróbować zmierzyć się niebotycznym poziomem trudności zawsze można - z pewnością jednak trzeba oprawy dźwiękowej gry posłuchać. Bo właśnie głównie tej dla muzyki warto Cobrę odpalić.


Firma: Ocean
Rok: 1986
Grafika: 65
Muzyka: 85
Grywalność: 42
Ogólnie: 52