środa, 25 września 2013

Tajemniczy przeciwnik (1922)

Agatha Christie jest kojarzona przede wszystkim z powieściami, których główny bohater to Herkules Poirot. Niewielu mniej czytelników zna pannę Marple, której Królowa Kryminałów poświęciła kilkanaście powieści i wiele opowiadań. Odnoszę wrażenie, iż zdaniem większości czytelników pozostałe książki Christie można by wrzucić do nie tak znowu pojemnego wora z napisem "inne". Tymczasem nie jest to prawidłowe podejście - pisarka ma na swoim koncie również dwa mniejsze cykle powieściowe. Stosunkowo małej liczbie osób jednakże mówi coś nazwisko nadinspektora Battle'a (bohatera pięciu książek) czy Tommy'ego i Tuppence Beresfordów, którzy po raz pierwszy pojawili się właśnie na kartach omawianej tu, drugiej napisanej przez Christie powieści

Młodzi bohaterowie wobec trudnej sytuacji na rynku pracy w powojennej Anglii zakładają "klub poszukiwaczy przygód". Wystarczy jedna rozmowa z potencjalnym pracodawcą i rzucone w rozmowie przypadkowo zasłyszane nazwisko, by dostali się w sam środek międzynarodowej afery szpiegowskiej, sięgającej korzeniami 1915 roku. Wtedy to właśnie pewien emisariusz w obliczu śmierci (okręt, którym płynął, został storpedowany) przekazał tajny dokument młodej Amerykance, Jane Finn. Dokumentem tym pragną posłużyć się komuniści, by obalić brytyjski rząd. Gdzie podziała się Jane Finn wraz z tajnym dokumentem? Czy dwójka niedoświadczonych detektywów jest w stanie powstrzymać prężnie działającą siatkę przestępców, dowodzoną przez tajemniczego Pana Browna?

Jak widać, po debiutanckiej klasycznej opowieści detektywistycznej Agatha Christie postanowiła napisać coś w zupełnie innym stylu. Gdyż Tajemniczy przeciwnik to raczej powieść sensacyjna czy też szpiegowska. I chociaż z początku odnosiłem wrażenie, iż nieco się zestarzała, że nie trzyma w napięciu tak, jak współczesne polityczne dreszczowce, to jednak wkrótce dałem się porwać tej historii. Bohaterowie szybko wpadają w tarapaty, a tajemniczy Pan Brown zdaje się zawsze wyprzedzać ich o krok. I chociaż łatwo liczbę osób podejrzanych o bycie panem Brownem ograniczyć do ledwie dwóch (co stanowi istotną wadę powieści), to jednak w zamian Tajemniczy przeciwnik oferuje napięcie, którego próżno by szukać w typowo detektywistycznych historiach tej autorki. Dlatego też polecam Tajemniczego przeciwnika wszystkim tym, dla których utwory Christie kończą się na tych z wąsatym Belgiem w roli głównej. Zwłaszcza że w finale znów udało się autorce mnie zaskoczyć. Ot, cała Agatha Christie.

Ocena: 7/10

piątek, 20 września 2013

Włócznia (1978)

Niedawna śmierć Jamesa Herberta ostatecznie przyczyniła się do tego, że sięgnąłem po kolejną jego książkę, na co od dłuższego już czasu miałem ochotę. Padło na wydaną w 1978 roku powieść pt. Włócznia, której tytuł nawiązuje do znanego nie tylko w świecie horroru wierzenia, iż broń, którą przebito bok Chrystusa (znaną jako Włócznia Przeznaczenia bądź Święta Lanca), ma ogromną moc, co rzekomo wykorzystali m.in. naziści w czasie II wojny światowej.

I właśnie odradzający się kult neofaszystowski stanowi tu zasadniczy pomysł na fabułę. Głównym bohaterem jest Harry Steadman, prywatny detektyw, w przeszłości zaś agent Mossadu. Chociaż sam uczynił wszystko, by zerwać z trudną przeszłością, Mossad o nim nie zapomniał. Pewnego dnia zgłasza się do niego dwójka agentów z prośbą, by pomógł im odnaleźć innego członka izraelskiego wywiadu. Agent ów miał dowiedzieć się jak najwięcej o działalności niejakiego Gantza, handlarza bronią, lecz w trakcie tej misji zaginął. Bohater stanowczo odmawia, ale gdy wkrótce jego partnerka z agencji zostaje brutalnie zamordowana, wydaje się nie mieć wyboru...

Początek jest naprawdę obiecujący. Namacalna atmosfera zagrożenia, tajemniczy przeciwnicy bohatera - aż chce się przewracać kolejne strony. Zarówno Mossad, jak i Gantz wydają się mieć wobec Harry'ego jakieś plany, których ten nie jest do końca świadom. Mamy tu kilka świetnych scen, czy to trzymających w napięciu, czy to wzbudzających przyjemny dreszczyk grozy. Niestety, w okolicach połowy z powieścią zaczyna się dziać coś niedobrego. Ulatnia się gdzieś tajemnicza atmosfera, zaś dwuznaczna rozgrywka między Gantzem a bohaterem trwa zdecydowanie za krótko. Herbert niejako na siłę próbuje trzymać czytelnika w niepewności, choć w gruncie rzeczy dalszy rozwój wydarzeń jest łatwy do przewidzenia. I niewiele pomaga tu postać podającej się za dziennikarkę Holly Miles, gdyż jej prawdziwej profesji domyślić się bardzo łatwo.

No i pozostaje kwestia tytułu: choć włócznia pojawia się na kartach powieści, miałem nadzieję, iż jej moc zostanie bardziej uwypuklona w przekonującym zakończeniu. To zaś niby logicznie wynika z poprzednich wydarzeń, łącząc przy okazji wszystkie wątki, lecz jest jakieś takie ociężałe, niezgrabne, ciągnące się. Widać jednakże, iż Włócznia w momencie ukazania się była najbardziej ambitną powieścią Herberta. Bardzo dokładnie - jak na standardy tego typu książek - zostało tu opisane tło polityczne drugiej połowy lat 70. Znajdziemy też nawiązania do Wagnera, zaś każdy rozdział rozpoczynają cytaty z Himmlera bądź Hitlera. Wszystko to stanowi przekonujące argumenty, że taki neofaszystowski kult mógł się w tamtych latach odrodzić.

Inna sprawa, że w pewnym momencie miałem uczucie pewnego przesytu tymi wszystkimi informacjami. Moim zdaniem, autor źle wyważył proporcje między wątkami ambitnymi a czysto rozrywkowymi. Niewiele pomaga fakt, iż obecnie powieść sprawia wrażenie odrobinę anachronicznej. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach neofaszyzm osadza się na innych nieco podstawach i inne też mogą być przyczyny wzrostu jego popularności. Warto jednak przeczytać Włócznię dla dobrej pierwszej połówki, choć w trakcie dalszej lektury coraz częściej można zadawać sobie pytanie rodem z drugiej części Shreka: daleko jeszcze?

Ocena: 5.5/10

środa, 18 września 2013

Fuks (1977)

Szufladkowanie gatunkowe może czasami doprowadzić do kuriozalnych sytuacji. To jeden z pierwszych wniosków, jakie nasunęły mi się po lekturze czwartej powieści Jamesa Herberta pt. Fuks. Gdy na początku lat 90. wydawnictwo Amber zdecydowało się wydawać książki Brytyjczyka w ramach kultowej dziś serii Amber-Horror, niejako z rozpędu trafiła do niej i omawiana tu pozycja, która jednak... z horrorem nie ma praktycznie nic wspólnego. A przecież casus Oczu smoka Stephena Kinga (zakwalifikowanych wtedy do serii Amber-Fantasy) pokazuje, iż można było postąpić z Fuksem inaczej. Ale to nie z tego powodu uważam tę książkę za najgorszą, jaką przeczytałem w ostatnich kilku latach. Problem tkwi najzwyczajniej w świecie w tym, iż Fuks to pozycja nudna - a już na pewno wybitnie nietrafiająca w moje gusta - i miejscami po prostu głupawa.

Od początku wszystko jest z grubsza jasne: główny bohater po śmierci odradza się w ciele psa. Z jakichś jednakże względów jego pamięć nie została "zresetowana": prześladują go szczątkowe wspomnienia, pamięta żonę, córkę i dom, w którym niegdyś żył. Postanawia odnaleźć swoich bliskich i dowiedzieć się, co się z nim właściwie stało. Wpierw jednak musi nauczyć się żyć jako pies... OK, być może kogoś to wzruszy. Być może miłośnicy psów będą czytali tę powieść z ciągłym uśmiechem na twarzy. Być może sam powinienem był ją przeczytać jakieś 20 lat temu, gdyż spokojnie można Fuksa postawić obok rzeczy w rodzaju O psie, który jeździł koleją czy też Ucho, dynia, sto dwadzieścia pięć. Tym bardziej iż autor stosuje tanie chwyty, by wzruszyć czytelnika. W każdym razie niemiłosiernie męczyłem się, czytając kolejne strony opisujące walkę bohatera o pożywienie, przyjaźń z innym czworonogiem o imieniu Rumbo czy też kontakty z mniej lub bardziej życzliwymi ludźmi. Męczyłem się, bo strasznie przewidywalna to lektura. Wyróżnia się tylko starcie bohaterów z wrogimi szczurami - kto jak kto, ale Herbert o tych zwierzętach pisać potrafił.

Nade wszystko jednak strasznie drażniło mnie pewne założenie dotyczące porozumiewania się bohatera z innymi stworzeniami. Gdyby autor postawił na rozwiązanie rodem z kreskówek - gdzie psy porozumiewają się jak ludzie, czują jak ludzie itd. - nie miałbym nic przeciwko temu. Jednak podszedł do sprawy nieco bardziej ambitnie i poniósł, moim zdaniem, sromotną porażkę. Starając się pokazać, jak ograniczone bywa słownictwo Fuksa, każe psiemu narratorowi nazywać czasem ludzi dwunogimi istotami. Jednocześnie jednak bohatera stać na taki opis: mojemu opiekunowi otwarły się gruczoły potowe. Litości. A takich momentów jest tu niestety mnóstwo. Co jeszcze? Nieco ciekawsza końcówka, w której bohater dowiaduje się, jak zakończyło się jego ludzkie życie, a także nieco filozofowania w duchu buddyzmu, którą to filozofię - dość bełkotliwie zresztą - przybliża bohaterowi pewien napotkany Borsuk (sic!).

Być może zbyt okrutnie obchodzę się z tą powieścią, która ma spore szanse spodobać się kynologom i miłośnikom zwierząt w ogóle. Jeśli jednak ktoś czytając powyższy opis pomyślał sobie "jakieś to takie głupawe", ostrzegam: w rzeczywistości jest jeszcze gorzej. Z kolei fanom horrorów, którzy chcieliby rozpocząć swoją przygodę z Herbertem, stanowczo odradzam lekturę Fuksa, gdyż ma się on tak do dorobku tego pisarza, jak wspomniane wyżej Oczy smoka do reszty pozycji z bibliografii Kinga. Zapewne znajdą się i tacy, którzy docenią wyobraźnię Herberta, bo faktycznie starał się on jak najlepiej oddać psie emocje. Ja uważam jednak, że autor zgrzeszył brakiem konsekwencji, pogubił się w przyjętych założeniach i zwyczajnie przeszarżował.

Ocena: 3/10