wtorek, 27 listopada 2012

Manitou (1975)

Jakoś tak się złożyło, iż Stephen King i Graham Masterton rozpoczęli swoje pisarskie kariery mniej więcej w tym samym czasie. O ile jednak Carrie, powieściowy debiut tego pierwszego, nie jest specjalnie reprezentatywną książką w dorobku Kinga, o tyle Manitou stanowi już całkiem wartościową próbkę twórczości Mastertona. Złośliwi powiedzą, iż wynika to ze schematyczności jego książek... i częściowo może będą mieli rację. Gdyż do wielu powieści Brytyjczyka można zastosować następujący schemat:
  1. Na arenie dziejów pojawia się jakiś demon lub inna istota nie z tego świata.
  2. Bohaterowie starają się poznać swego przeciwnika, szukając odpowiedzi na swoje pytania w legendach lub pismach historycznych.
  3. Chociaż pokonanie demona wydaje się niemożliwe, nagle pojawia się jakiś cudowny sposób, etc.

Przewaga Manitou nad innymi książkami Mastertona polega na tym, że tutaj powyższy schemat zastosowany został po raz pierwszy.

Karen Tandy, młoda amerykańska dziewczyna, zauważa niepokojący guzek na swojej szyi. Przede wszystkim zwraca się z tym do lekarza, Jacka Hughesa, który - chociaż jest specjalistą w dziedzinie nowotworów - nie rozpoznaje w narośli typowego guza. Dziewczyna odwiedza też fałszywego jasnowidza, Harry'ego Erskine'a, opowiadając mu sen, który jej zdaniem ma jakiś związek z jej stanem zdrowia. Tymczasem guz w zastraszającym tempie się powiększa i dr Hughes rozpoznaje w nim coś na kształt embrionu. Wkrótce okazuje się, iż w ciele Karen próbuje odrodzić się indiański szaman sprzed ponad 300 lat. Bohaterowie wzywają na pomoc Śpiewającą Skałę, współczesnego indiańskiego czarownika...

Chociaż wyżej przedstawiony "rozkład jazdy" powieści Mastertona jak najbardziej ma zastosowanie w przypadku Manitou, to jednak trzeba stwierdzić, iż poszczególne jego punkty w co najmniej kilku późniejszych powieściach zostały zrealizowane jakby ciekawiej. Po pierwsze - zbyt krótka to książka, by można było mówić o jakimkolwiek stopniowaniu napięcia; poszczególne wydarzenia rozgrywają się zwyczajnie zbyt szybko. Po drugie - trochę brakuje tu niesamowitego nastroju, jakiejś tajemnicy, szerzej zakrojonego grzebania w przeszłości itp. Poza tym im bliżej końca, tym fabuła mocniej spowita jest w opary absurdu. Chociaż należy też Mastertonowi przyznać, iż w tym szaleństwie jest metoda. Bardzo spodobał mi się również epilog, nawiązujący do niesamowitego snu Karen (swoją drogą szkoda, iż pisarz nie pociągnął nieco dłużej tego tematu). Tak więc z jednej strony - ważna to pozycja w dorobku Mastertona, gdyż pisarz ustala tu swoiste reguły gry. Z drugiej - w przyszłości będzie i ciekawiej, i straszniej.


Ocena: 6.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz