piątek, 20 września 2013

Włócznia (1978)

Niedawna śmierć Jamesa Herberta ostatecznie przyczyniła się do tego, że sięgnąłem po kolejną jego książkę, na co od dłuższego już czasu miałem ochotę. Padło na wydaną w 1978 roku powieść pt. Włócznia, której tytuł nawiązuje do znanego nie tylko w świecie horroru wierzenia, iż broń, którą przebito bok Chrystusa (znaną jako Włócznia Przeznaczenia bądź Święta Lanca), ma ogromną moc, co rzekomo wykorzystali m.in. naziści w czasie II wojny światowej.

I właśnie odradzający się kult neofaszystowski stanowi tu zasadniczy pomysł na fabułę. Głównym bohaterem jest Harry Steadman, prywatny detektyw, w przeszłości zaś agent Mossadu. Chociaż sam uczynił wszystko, by zerwać z trudną przeszłością, Mossad o nim nie zapomniał. Pewnego dnia zgłasza się do niego dwójka agentów z prośbą, by pomógł im odnaleźć innego członka izraelskiego wywiadu. Agent ów miał dowiedzieć się jak najwięcej o działalności niejakiego Gantza, handlarza bronią, lecz w trakcie tej misji zaginął. Bohater stanowczo odmawia, ale gdy wkrótce jego partnerka z agencji zostaje brutalnie zamordowana, wydaje się nie mieć wyboru...

Początek jest naprawdę obiecujący. Namacalna atmosfera zagrożenia, tajemniczy przeciwnicy bohatera - aż chce się przewracać kolejne strony. Zarówno Mossad, jak i Gantz wydają się mieć wobec Harry'ego jakieś plany, których ten nie jest do końca świadom. Mamy tu kilka świetnych scen, czy to trzymających w napięciu, czy to wzbudzających przyjemny dreszczyk grozy. Niestety, w okolicach połowy z powieścią zaczyna się dziać coś niedobrego. Ulatnia się gdzieś tajemnicza atmosfera, zaś dwuznaczna rozgrywka między Gantzem a bohaterem trwa zdecydowanie za krótko. Herbert niejako na siłę próbuje trzymać czytelnika w niepewności, choć w gruncie rzeczy dalszy rozwój wydarzeń jest łatwy do przewidzenia. I niewiele pomaga tu postać podającej się za dziennikarkę Holly Miles, gdyż jej prawdziwej profesji domyślić się bardzo łatwo.

No i pozostaje kwestia tytułu: choć włócznia pojawia się na kartach powieści, miałem nadzieję, iż jej moc zostanie bardziej uwypuklona w przekonującym zakończeniu. To zaś niby logicznie wynika z poprzednich wydarzeń, łącząc przy okazji wszystkie wątki, lecz jest jakieś takie ociężałe, niezgrabne, ciągnące się. Widać jednakże, iż Włócznia w momencie ukazania się była najbardziej ambitną powieścią Herberta. Bardzo dokładnie - jak na standardy tego typu książek - zostało tu opisane tło polityczne drugiej połowy lat 70. Znajdziemy też nawiązania do Wagnera, zaś każdy rozdział rozpoczynają cytaty z Himmlera bądź Hitlera. Wszystko to stanowi przekonujące argumenty, że taki neofaszystowski kult mógł się w tamtych latach odrodzić.

Inna sprawa, że w pewnym momencie miałem uczucie pewnego przesytu tymi wszystkimi informacjami. Moim zdaniem, autor źle wyważył proporcje między wątkami ambitnymi a czysto rozrywkowymi. Niewiele pomaga fakt, iż obecnie powieść sprawia wrażenie odrobinę anachronicznej. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach neofaszyzm osadza się na innych nieco podstawach i inne też mogą być przyczyny wzrostu jego popularności. Warto jednak przeczytać Włócznię dla dobrej pierwszej połówki, choć w trakcie dalszej lektury coraz częściej można zadawać sobie pytanie rodem z drugiej części Shreka: daleko jeszcze?

Ocena: 5.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz