środa, 18 września 2013

Fuks (1977)

Szufladkowanie gatunkowe może czasami doprowadzić do kuriozalnych sytuacji. To jeden z pierwszych wniosków, jakie nasunęły mi się po lekturze czwartej powieści Jamesa Herberta pt. Fuks. Gdy na początku lat 90. wydawnictwo Amber zdecydowało się wydawać książki Brytyjczyka w ramach kultowej dziś serii Amber-Horror, niejako z rozpędu trafiła do niej i omawiana tu pozycja, która jednak... z horrorem nie ma praktycznie nic wspólnego. A przecież casus Oczu smoka Stephena Kinga (zakwalifikowanych wtedy do serii Amber-Fantasy) pokazuje, iż można było postąpić z Fuksem inaczej. Ale to nie z tego powodu uważam tę książkę za najgorszą, jaką przeczytałem w ostatnich kilku latach. Problem tkwi najzwyczajniej w świecie w tym, iż Fuks to pozycja nudna - a już na pewno wybitnie nietrafiająca w moje gusta - i miejscami po prostu głupawa.

Od początku wszystko jest z grubsza jasne: główny bohater po śmierci odradza się w ciele psa. Z jakichś jednakże względów jego pamięć nie została "zresetowana": prześladują go szczątkowe wspomnienia, pamięta żonę, córkę i dom, w którym niegdyś żył. Postanawia odnaleźć swoich bliskich i dowiedzieć się, co się z nim właściwie stało. Wpierw jednak musi nauczyć się żyć jako pies... OK, być może kogoś to wzruszy. Być może miłośnicy psów będą czytali tę powieść z ciągłym uśmiechem na twarzy. Być może sam powinienem był ją przeczytać jakieś 20 lat temu, gdyż spokojnie można Fuksa postawić obok rzeczy w rodzaju O psie, który jeździł koleją czy też Ucho, dynia, sto dwadzieścia pięć. Tym bardziej iż autor stosuje tanie chwyty, by wzruszyć czytelnika. W każdym razie niemiłosiernie męczyłem się, czytając kolejne strony opisujące walkę bohatera o pożywienie, przyjaźń z innym czworonogiem o imieniu Rumbo czy też kontakty z mniej lub bardziej życzliwymi ludźmi. Męczyłem się, bo strasznie przewidywalna to lektura. Wyróżnia się tylko starcie bohaterów z wrogimi szczurami - kto jak kto, ale Herbert o tych zwierzętach pisać potrafił.

Nade wszystko jednak strasznie drażniło mnie pewne założenie dotyczące porozumiewania się bohatera z innymi stworzeniami. Gdyby autor postawił na rozwiązanie rodem z kreskówek - gdzie psy porozumiewają się jak ludzie, czują jak ludzie itd. - nie miałbym nic przeciwko temu. Jednak podszedł do sprawy nieco bardziej ambitnie i poniósł, moim zdaniem, sromotną porażkę. Starając się pokazać, jak ograniczone bywa słownictwo Fuksa, każe psiemu narratorowi nazywać czasem ludzi dwunogimi istotami. Jednocześnie jednak bohatera stać na taki opis: mojemu opiekunowi otwarły się gruczoły potowe. Litości. A takich momentów jest tu niestety mnóstwo. Co jeszcze? Nieco ciekawsza końcówka, w której bohater dowiaduje się, jak zakończyło się jego ludzkie życie, a także nieco filozofowania w duchu buddyzmu, którą to filozofię - dość bełkotliwie zresztą - przybliża bohaterowi pewien napotkany Borsuk (sic!).

Być może zbyt okrutnie obchodzę się z tą powieścią, która ma spore szanse spodobać się kynologom i miłośnikom zwierząt w ogóle. Jeśli jednak ktoś czytając powyższy opis pomyślał sobie "jakieś to takie głupawe", ostrzegam: w rzeczywistości jest jeszcze gorzej. Z kolei fanom horrorów, którzy chcieliby rozpocząć swoją przygodę z Herbertem, stanowczo odradzam lekturę Fuksa, gdyż ma się on tak do dorobku tego pisarza, jak wspomniane wyżej Oczy smoka do reszty pozycji z bibliografii Kinga. Zapewne znajdą się i tacy, którzy docenią wyobraźnię Herberta, bo faktycznie starał się on jak najlepiej oddać psie emocje. Ja uważam jednak, że autor zgrzeszył brakiem konsekwencji, pogubił się w przyjętych założeniach i zwyczajnie przeszarżował.

Ocena: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz